Fabuła

Początek apokalipsy

W Europie usłyszeliśmy o tym po raz pierwszy latem 1986 roku. Zaraza, która dotknęła Stany Zjednoczone, w przeciągu niecałego tygodnia zdziesiątkowała Północną Amerykę i nikt nie był w stanie dać nam sensownych wyjaśnień. Na wschód od żelaznej kurtyny propagandyści przekonywali, że to wina kapitalizmu. Na zachodzie mówiono, że Stany pustoszy egzotyczna choroba.  To, że nikt nie miał racji zrozumieliśmy już po kilku dniach, kiedy pierwsze żywe trupy pojawiły się na starym kontynencie.

Skłamałbym mówiąc, że byliśmy na to gotowi, ale doświadczeni sytuacją ze Stanów, zdołaliśmy powstrzymać całkowitą zagładę.

Ku zaskoczeniu wszystkich, zombie zaatakowały ze środka kontynentu i szybko rozeszły się w każdym kierunku. Największe miasta zmieniły się w twierdze. Ustał transport i handel. Każda enklawa ludzkości musiała stać się samowystarczalna lub paść ofiarą głodu, chorób i żywych trupów. Przez długie tygodnie, odizolowani od reszty świata, żyliśmy z perspektywą gorszą od śmierci.

Całkowicie przejęci własnym przetrwaniem, odwróciliśmy wzrok od sytuacji za oceanem, gdzie, mimo bohaterskiej obrony na granicy Meksyku, zombie zalewały Amerykę Południową. Wtedy właśnie wszystkie problemy zachodu, stały się także naszymi problemami. Spanikowane niedobitki uciekały za ocean czym tylko się dało, wprost w śmiertelną pułapkę. Nie mogliśmy ich zostawić. Nawet najbardziej zacietrzewieni przeciwnicy tego pomysłu musieli zrozumieć, że każdy martwy człowiek to kolejny zombie, którym musimy się martwić.

Przeszliśmy do kontrofensywy. Wojskowych oraz cywilnych ochotników formowano w grupy, których zadaniem było oczyszczać wyznaczone szlaki między enklawami. Uzbrojeni w co popadnie toczyliśmy nierówną walkę z przeciwnikiem, który nie spał i nie czuł strachu. Do dziś nie jesteśmy w stanie ocenić ilu naszych zginęło, ale ich poświęcenie nie poszło na marne. Po długiej walce oczyściliśmy zachodnie wybrzeża i zorganizowaliśmy bezpieczne przejście dla uchodźców.

Mniej więcej w tym samym czasie doszły nas słuchy o pierwszych zarażonych we wschodniej Azji. Sytuacja rozwijała się nadzwyczaj dynamicznie i ZSSR nie mogło jej zignorować. Kiedy Sowieci skupili swoje działania na wschodzie, w Europie powiało wiatrem zmian. Zjednoczeni przez wspólnego wroga, nie chcieliśmy dłużej tworzyć między sobą podziałów. I tak dokonało się niemożliwe – runął mur berliński i połączyliśmy się z blokiem wschodnim. Po raz pierwszy od początku epidemii poczuliśmy nadzieję, że to jeszcze nie koniec.

Nowa rzeczywistość

Kiedyś spytałem ojca jak to było żyć podczas wojny. Staruszek uśmiechnął się lekko i skwitował, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Wtedy wydawało się to dziwne, ale zaczynam rozumieć o co mu chodziło.

Już ponad dekadę zmagamy się z pandemią, która położyła trupem połowę populacji, a życie, tam gdzie może, toczy się dalej. Na ulicach enklaw dyskutuje się o filmach, książkach i sporcie. Coraz więcej osób potrzeba w sektorach usługowym i rozrywkowym. Niektóre dzieciaki urodzone w już zamkniętych miastach widziały zombie tylko na nagraniach. Można powiedzieć, że całkiem nieźle się tu urządziliśmy. Co prawda na weekend pod namiotem nie mamy szans, ale nietrudno wyobrazić sobie gorszy scenariusz.

Jeśli o ludzi i różnice między nimi chodzi, muszę przyznać, że dałem się pozytywnie zaskoczyć. Przez lata nie brakowało czarnowidzów wieszczących wojny domowe. W końcu tyle kultur wymieszało się w kilka tygodni na terenie tak małego kontynentu. Jednak szybko okazało się, że są wśród nas zarówno wspaniałe dusze jak i skończeni skurwysyni, niezależnie od koloru skóry, wyznania, czy pochodzenia.

Równie szybko co tradycyjny obraz mieszkańca Europy, runęła idea państw jaką wcześniej znaliśmy. Od kiedy życie toczy się wyłącznie w enklawach, to właśnie one zakreślają granice naszych małych ojczyzn. Linie oddzielające tereny krajów na starych mapach są w większości terenem umarlaków.

No właśnie, co do zombie. Choć od moich dotychczasowych słów trąci optymizmem, radziłbym nie ulegać wrażeniu, że jesteśmy chociaż w połowie drogi do odzyskania kontroli. Martwi szaleją w praktycznie każdym miejscu, którego nie oddziela gruby mur jakiejś enklawy.

O względne bezpieczeństwo terenów wokół enklaw oraz najważniejszych szlaków między nimi dbają zorganizowane grupy najemników zwanych Czyścicielami. To niebezpieczna robota, ale bardzo opłacalna. Z tego względu Czyścicieli można podzielić na 2 główne grupy: zdesperowani biedacy i wariaci poszukujący adrenaliny. Jest jeszcze stara gwardia, czyli wszyscy ci, którzy obronę ludzkości uważają za swój obywatelski obowiązek, ale oni są na wyginięciu. W końcu po co ryzykować własnym życiem, skoro enklawy oferują coraz więcej bezpieczniejszej roboty?

Tak oto prowadzimy niekończącą się walkę z żywymi trupami. Każdy martwy po naszej stronie to kolejny rekrut w armii wroga i trudno już stwierdzić jak rozkładają się siły. Większość kontynentu to wielka niewiadoma. Kurczące się zapasy paliwa nie pozwalają na rekonesans z powietrza, a piesi zwiadowcy rzadko kiedy wracają.

Sporadycznie przechwytujemy sygnały radiowe od niedobitków z terenów poza naszą kontrolą. Niestety, nie posiadamy już środków na zorganizowanie akcji ratunkowych. Dopóki nie zbliżą się do terenów łowieckich Czyścicieli, nie możemy zaoferować im nic poza słowami otuchy. Kiedyś uznalibyśmy to za bestialstwo, ale dziś jesteśmy zbyt oswojeni ze śmiercią, żeby bawić się w takie sentymenty.

Ciąg dalszy nastąpi...